January 07, 2015

Takie tam, o życiu... w podróży. ;)

Plany, plany, plany!
Powoli kończy się mój „job assignment” i zbliżają kolejne wakacje. Ustaliłam już kierunek – wygląda na to, że świat hiszpańskojęzyczny mnie prześladuje i co bym nie zrobiła, to zawsze ląduję gdzieś tam, wśród Latynosów. I to znowu w Meksyku, przynajmniej na początku! Więc najpierw Meksyk, Sylwester, wybrzeże karaibskie w towarzystwie mojego mężczyzny (w końcu! ;) ), potem dalej na południe już sama, do Belize i Gwatemali. W Gwatemali, już w lutym, wsiadam na łódkę i płynę na wyspy Bay w Hondurasie. Potem gdzie wiatr zawieje, Karaiby do końca kwietnia – to będą dłuuuugie wakacje! A teraz jest ten cudowny moment, kiedy czytam przewodniki, zbieram dane, planuję, planuję, planuję. J
Testuję też nowy mini komputerek, który mam zamiar zabrać ze sobą, ale niestety nie jest w pełni sprawny, umarł mu dźwięk i windows nie chce się apdejtować. Nic na to w Ghanie nie jestem w stanie poradzić, oddać komputer tu do naprawy to stracić nawet to, co jeszcze działa... w każdym razie internet działa, word działa, można pisać i czytać. A to na podróż wystarczy!
Im więcej czytam, tym bardziej jestem podekscytowana. Jest to zupełnie normalny objaw, zawsze tak jest przed podróżą. Czasem myślę, że ta ekscytacja jest nawet fajniejsza, niż sama podróż. Bo w podróży wiadomo, a to kłopoty żołądkowe, a to brak miejsc noclegowych, a to awantura, zbyt duże oczekiwania... nie zawsze jest cudownie i różowo w rzeczywistości, za to w planach jest zawsze przecudownie. I to oczekiwanie, odliczanie. Odkrywanie świata, zanim się go jeszcze zobaczy naprawdę, zanim się posmakuje i poczuje. Zwłaszcza z tym poczuciem różnie bywa, prawdziwe zapachy potrafią czasem zabić całą romantykę... :D
Kiedy już wszystko przeczytane, zaplanowane, odliczanie rozpoczęte (oczywiście, ZAWSZE odliczam tygodnie, dni i godziny do wyjazdu!), napięcie rośnie z dnia na dzień, w końcu przychodzi ten dzień, kiedy zaczynam sie pakować, robie ostatnie niezbędne zakupy... I w końcu! Wsiadam na pokład samolotu. TAK! To jest cudowne uczucie. On the road again! W końcu życie nabiera sensu i wartości, w końcu każda chwila staje sie przeżyciem i doświadczeniem, każdą chwilę zaczynam odczuwać całą sobą, smakować, wąchać, chłonąć każdym zmysłem. Moje oczy, uszy i nos rejestrują więcej niż zwykle. Uwaga jest napięta. Zmysły wytężone. Uśmiech nie znika z twarzy. Coś, jakby po narkotych, a z drugiej strony... czy nie tak powinno sie odbierać życie każdego dnia? A jednak codzienna rutyna trochę przytępia zmysły. Znane miejsca, smaki, zapachy są... znane. Dlatego tak mnie ciągnie do nieznanego. Czyżby po to, żeby być na ciągłym haju? Rodzaj uzależnienia, bez którego życie traci sens. Cóż, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: jestem uzależniona od podróży. I zamierzam ten nałóg pielęgnować! Jestem gotowa, wsiadam do samolotu! Następna notka z drogi! :D

No comments: